Rok 2025 dla Kresowian to okrągła i bolesna rocznica. Polacy, którzy przeżyli czystki etniczne na Kresach Wschodnich stanęli przed trudną decyzją – zostać czy bezpowrotnie wyjechać.
Umówiliśmy się na dziesiątą w kostrzyńskiej bibliotece. Jan Mazurek, Józef Dumański i Andrzej Wysoczański, każdy z nich to aktywny członek Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Oczywiście o wyznaczonej godzinie wszyscy już czekali. Punktualność wśród Kresowian to podstawowa cecha. Jan Mazurek urodził się już na Ziemiach Zachodnich, a w Kostrzynie mieszka od 1978 roku. Rodzice przyjechali z Kamionki Wielkiej, woj. stanisławowskie, powiat Kołomyja. Przed wojną miejscowość liczyła 5,5 tysięcy mieszkańców. Połowę stanowili Ukraińcy, trochę mniej było Polaków i kilka procent Żydów oraz Cyganów. Wioska położona przy głównej drodze z licznymi koloniami m.in. Czyściak. Matka Pana Jana do końca życia nie potrafiła opowiadać bez emocji wydarzeń z 1944 roku. Banderowcy mordowali głównie w nocy, włos się do dziś jeży. Mężczyźni byli przeważnie na wojnie lub obozach. W pierwszej kolejności Ukraińcy szukali wartościowych rzeczy. Kolonię Czyściak zamieszkiwali głównie polscy potomkowie obrońców Wiednia. Dostali tę ziemię od Rzeczypospolitej za zasługi. Podczas rzezi około 30 domów zostało zrównanych z ziemią. W Kamionce na cmentarzu spoczywa 28 ofiar. Podczas późniejszych ekshumacji nie było oficjalnych władz ukraińskich. Nie praktykują takich rzeczy. Kiedy w 1945 polskie władze w Lublinie zaczęły organizować pierwsze wyjazdy repatriacyjne, rodzina Mazurków nawet się nie wahała. Strach, trauma i utrata zaufania nie pozwalały zostać na ojcowiźnie. Ukraińskie władze terytorialne sporządzały odpowiednie dokumenty - karty ewakuacyjne i spis pozostawionych dóbr. Z Kamionki nazbierały się cztery transporty, które wyruszyły z Kołomyi na Zachód. Mama Pana Jana wraz z siostrą wyjechała 11 maja 1945 roku. W wagonie były dwie rodziny. Do Witnicy jechali 2 tygodnie. 26 maja wszystkich przywieźli pod szkołę obok kościoła i później rozwozili po wioskach. Podróż była straszna, zimno, deszcz. Pociągi więcej stały niż jechały, a były to typowe „węglarki” bez dachów. Nowi mieszkańcy pochodzili przeważnie z tych samych miejscowości i się znali. Woleli osiedlać się blisko siebie. Z doświadczenia wiedzieli, że tak lepiej i bezpieczniej. Pomimo obcego miejsca od razu można było odczuć komfort spokojnego snu. Niestety po traumatycznych przeżyciach pojawił się kolejny niepokój o przyszłość i poczucie tymczasowości. W Białczu, w 1948 matka Jana Mazurka wyszła za mąż. Jan wielokrotnie odwiedził Kamionkę Wielką. Pierwszą podróż odbył z ojcem w 1968 roku. Ukraińcy te wizyty odbierali różnie. Po dawnych domach zazwyczaj nie było już śladu. Powstawały nowe, ukraińskie. O historii nie chcą za bardzo rozmawiać. Po co?
Józef Dumański, naoczny świadek rzezi, pochodzi z Dżurkowa. Wieś przed wojną liczyła około 2800 mieszkańców. Ponad połowę stanowili Ukraińcy, Polaków było 1269, 100 Żydów, dwie rodziny niemieckie i dwie cygańskie. Napady banderowców miały miejsce 14 marca 1944 roku. Spalili 18 domów, wcześniej zamordowali 8 mężczyzn. Ciała zakopano w lokalnym torfowisku. Z 14 na 15 marca zaczęto podpalać domy. Wcześniej odbywały się grabieże. Na szczęście psy zaczęły szczekać i ojciec zdążył się schować. Gdy banderowcy odeszli palić inne domy, to właśnie on wyciągnął rodzinę z płonącego domu.
W 1945 nowe władze przeprowadziły ekshumację pomordowanych na lokalny cmentarz. Rodzina Dumańskich także nie zamierzała zostać w Dżurkowie. 3 sierpnia 1945 wsiedli do swojej „węglarki” w Gwoźdźcu. Na stację przywiozła ich furmanka z rosyjskim żołnierzem. Na wagon czekali kilka dni. Pociąg ruszył na Górny Śląsk. W Kędzierzynie Koźlu zostali „wyładowani”, czekając na torach dwa tygodnie. Później do Dębiny i furmankami do Łącznika. Tam pierwszy raz spotkali Ślązaków. W czerwcu 1946 roku ojciec postanowił zapisać Józefa do polskiej szkoły. Nie udało się. Czekała ich dalsza podróż – na Dolny Śląsk, do Wałbrzycha. Później do Unisławia Śląskiego, tam Józef zaczął chodzić już do szkoły. Ojciec do 1953 roku pracował z Niemcami, a niemieckie dzieci uczyły się z polskimi. W 1953 resztę Niemców wywieziono. W Unisławiu Śląskim nikogo nie znali. Zapadła decyzja o dalszej wędrówce. Tym razem już ostatnia - do Kamienia Małego. Józef dołączył do rodziny, gdy skończył 7 klasę. W 2011 roku postanowił pierwszy raz zobaczyć powojenny, ukraiński Dżurków. Zostały już tylko wspomnienia, opowieści bliskich i kilka rodzinnych pamiątek. Wystarczy.
Andrzej Wysoczański – najmłodszy z tej trójki. Od razu widać, że już z nowego pokolenia osiedleńców. Jako wnuk przesiedleńców z Wysocko Wyżna, powiat Turka, województwo stanisławowskie postanowił wspólnie ze Zbigniewem Czarnuchem udokumentować losy Kresowian w książce. Przez lata zbierali materiały. W 2024 powstało drugie wydanie książki „Z dziejów wsi Mościce, dawniej Blumberg”. Opowieść poświęcona jest kresowym rodzinom, w tym Rodzinie Wysoczańskich z Wysocka, herbu Sas oraz Rodzinie Wysockich. Historia Wysoczańskich na Ziemiach Odzyskanych zaczęła się 21 lipca 1945 roku. W tym dniu wyjechali z Sambora, aby 15 sierpnia dotrzeć do Mościc. Podróż odbyła się przez Krosno, Tarnowskie Góry, Krzyż i Gorzów, trwała 26 dni. Podróżowali „węglarkami” z wołami, które później odwdzięczyły się przy pracach rolnych. W Krzyżu chcieli napaść na ich transport rosyjskojęzyczni bandyci przebrani w polskie mundury. Na szczęście próba się nie powiodła. Większa część rodziny Wysoczańskich po wojnie zamieszkała na Dolnym Śląsku. Od lat Rodzina kultywuje swoją tożsamość i tradycję oraz organizuje wspólne spotkania. Historia rodziny Wysockich na Ziemiach Zachodnich jest inna. W znacznym stopniu postanowili zostać na Kresach. Niestety na początku lat 50-tych dotknęły ich silne stalinowskie represje, łącznie z wywozem na Sybir. Po stosunkowo szybkim powrocie z głębi Rosji postanowili wyjechać na Ziemie Zachodnie. Tak trafili do Mościc.
Książka dostępna jest w kostrzyńskiej i witnickiej bibliotece.
red.